Sekret domu dziadka (całość)



Melinda wyjęła ostatnią walizkę z samochodu. Spojrzała na swój nowy dom. Nie dom- pałac (poprawiła się w myślach). Kobieta nie znała historii posiadłości.Trzy piętra i trzysta metrów kwadratowych mówiło samo za siebie. Że to nie zwykły dom, dla ich małej rodziny. Dziwiło ją że dziadek zapisał jej to cudo. Siwego Noe- jak miała w zwyczaju go nazywać. Widziała tylko parę razy w życiu. Jej matka była z ojcem skłócona od lat. Kobieta nie wiedziała dlaczego. Po śmierci babci Melindy, jej matka całkowicie straciła kontakt z swoim ojcem Noe. Dorosła Melinda chciała porozumieć się z staruszkiem i przedstawić mu swojego męża Marka, i córeczkę Sofię. Żal jej było że staruszek jest samotny.
Po pewnym czasie kobiecie udało się doprowadzić do spotkania. Pamiętała jak dziadek przywitał ich dość ozięble, więc Melinda postanowiła go więcej nie niepokoić. A tu taki prezent! Przejęła po dziadku te przepiękny, wielki budynek.
***
Nie była nawet na jego pogrzebie. Nawet nie wiedziała czy matka zdawała sobie sprawę  że ojciec jej zmarł. Co Prawda po niespodziewanej wizycie adwokata siwego Noe (ogłoszenie testamentu odbyło się tydzień po pochówku) poinformowała matkę, ale ta nie okazała żadnych emocji, i tylko podziękowała za informację.
Willa była trochę zaniedbana. Wymagała remontu. Melinda pamiętała ten cudowny dom z czasów jego świetności. Zrobił na niej naprawdę ogromne wrażenie. Postanowiła przywrócić mu dawne piękno.
Swoje małe mieszkanko z Markiem sprzedali z niezłym zyskiem. Mieli też trochę oszczędności. Może nie wszystko się uda zrobić na raz. Ale z czasem...
Kobieta wzieła w ramiona małą Sofiję. Jej siedmioletnia córeczka również musiała przystosować się do nowej sytuacji. Zapomnieć o ciasnym mieszkaniu na przedmieściach. Tu miała mieć własny pokoik, spać sama i bawić się w przepięknym ogrodzie. Była też już zapisana do tutejszej szkoły. Miała poznać nowe koleżanki. Melinda jak każda matka chciała, by jej córeczka była bezpieczna, i szczęśliwa w nowym miejscu.
- Mamusiu! A szkoła jest daleko, czy niedaleko?- Zapytała Sofija .
- Jeszcze nie wiem skarbie.- Odpowiedziała Melinda.
- Nie mówiłaś mi że twojemu dziadkowi aż tak na tobie zależało kochanie- powiedział Marek z nutką ironii w głosie, dobrze znając całą sytuację.
- Daj spokój! Sama o tym nie wiedziałam- odburknęła- zresztą jestem jego jedyną żyjącą krewną, bo matka się go wyparła! Kto inny miałby przejąć spadek?- Odpowiedziała przekonująć samą siebie.
- Jak będziemy sprzątać tę wielką chałupę?- Zapytał ją mąż nieoczekiwanie,  wyrywając z zamyślenia.
- Z tego co doczytałem w papierach. Które ciebie nie interesowały- wytknęła mu.
- To twój spadek kochanie.- Odpowiedział.
- Jest przydzielona firma sprzątająca, która przyjeżdżać jakoś raz w tygodniu. - Kontynuowała mimo jego słów. - Są opłaceni jeszcze na jakiś czas. A potem pomyślimy- odpowiedziała.
Ciężko jej było zrozumieć dziwną hojność siwego Noe. Do czego się nie przyznawała.
Przecież mógł z pałacem zrobić wszystko! Choćby sprzedać przez notariusza i przekazać pieniądze na cele charytatywne. Ale tego nie zrobił! Przepisał posiadłość jej. Swojej jedynej wnuczce. Nawet nie przypuszczała co otrzymała wraz z spadkiem.
***
Pierwsza noc była ciężka. Jak to w nowym domu. Na niewielkiej przyczepce przywieźli najpotrzebniejsze rzeczy. Jutro miał przyjechać samochód transportowy z całą resztą. Meble po siwym Noe były solidne, nawet nie specjalnie nadgryzione przez ząb czasu. Ale nie było tu za wiele nowoczesnego sprzętu. Staruszkowie nie był potrzebny.
Był stary, zepsuty telewizor. Była jeszcze dość sprawna lodówk. I stara pralka-do wymiany, ale mieli własną. Dom okazał się fantastyczny również wewnątrz. Wspaniale oświetlony przez liczne lampy. Posiadał dogodnie powstawiane okno. W dzień doskonale oświetlało go słońce.
Oczywiście dom był zdecydowanie za duży jak na ich trójkę, ale dopiero przyjechali. Będzie czas na pomyślenie o spożytkowaniu przestrzeni.
Pokoi było jedenaście, dwie kuchnie, i dwie łazienki. Na trzecim piętrze znajdował się strych, który również miał dość przestrzeni na kolejne pomieszczenia. Rodzina zdecydowała że najlepsze sypialnie (i największe) są na piętrze drugim.
Tak więc Melinda spała z Markiem w przestronnej sypialni z balkonem, a Sofija miała swój pokoik po drugiej stronie korytarza.
***
Na wyświetlaczu stojącego na półce elektrycznego zegarka, była trzecia nad ranem gdy mała wybudziła Melindę ze snu.
- Mamusiu, mamusiu coś hałasi i nie daje mi spać- powiedziała Sofija ze smutkiem.
- Mówi się hałasuje kochanie- cierpliwie poprawiła ją rozespana kobieta. Uznała że mała się po prostu boi, i coś się jej wydaje.
- Ale to bardzo hałasuje mamusiu.
Melinda spojżała na męża który spokojnie sobie spał, pochrapując. I wziąwszy szlafrok z rogu łóżka, wstała zamierzając zaprowadzić małą do jej pokoju.
***
Kobieta ułożyła małą do snu.
- Widzisz kochanie, już nic nie słychać. Ale jakby dalej coś nie dawało ci spać, to dziś będziesz spała ze mną i tatusiem, dobrze?
- Dobrze mamusiu.
Zgasiła dziecku światło, zamknęła drzwi i wróciła do swojej sypialni naprzeciwko. Mała nie wróciła do rana. Tak minął dzień pierwszy.
***
Dzień 7
Rodzina się zadomowiła. Mieli już wizytę ekipy sprzątającej. Okazało się że mają zapłacone jeszcze za trzy. Marek miał załatwioną pracę w tej okolicy, dzięki swojemu szefowi który miał tu znajomości. Melinda- z zawodu przedszkolanka, miała pracować w szkole do której była zapisana Sofija. Kobieta nie została przydzielona do klasy córki. Był koniec sierpnia.
Od zdarzeń pierwszej nocy mała nie wracała do pokoju rodziców. Bardzo lubiła swój pokoik, na szczęście często wychodziła bawić się na pole.
Najbliższych sąsiadów mieli dwa kilometry od "pałacu". Kobietę ciekawiła historia tego miejsca, ze względu na umiejscowienie i przestrzeń. Miała jednak zbyt dużo do zrobienia, więc postanowiła zająć się tym w wolnym czasie. Zresztą jeśli dom miałby jakąś zawiłą historię, to adwokat by ich o tym powiadomił przed przeprowadzką prawda?
Zegar pokazywał ósmą rano. Wszyscy wstali. Zjedli już śniadanie.
Marek ucałował w policzek żonę stojącą z kubkiem kawy i ruszył do pracy. Sofija huśtała się na przywiezione przez firmę transportową rozkładanej huśtawce.
Kobieta patrzyła na córkę przez okno, gdy jej uwagę zwrócił dziwny dźwięk. Jakby stukanie.
Z kubkiem kawy zaczęła wchodzić po schodach, do źródła dźwięku. Tego nie było słychać na piętrze z ich sypialniami. Zaczęła wchodzić na strych. Gdy dźwięk ustał.
Stojąc na schodach Melinda uświadomiła sobie że jeszcze nie była na strychu, ani nikt inny nie był od wprowadzi. Odłożył kawę na stolik obok schodów i zdecydowanie ruszyła na kolejne piętro, na strych.
Gdy stanęła przed starymi, zniszczonym drzwiami uświadomiła  sobie że nie ma klucza, a drzwi były zamknięte. Nie wiedziała także gdzie owy klucz jest.
***
Dzień 11

Była niedziela. Nazajutrz Melinda miała zacząć nową pracę, a mała Sofija iść do nowej szkoły. O dziwnych hałasach mających miejsce w środę kobieta nawet nie wspomniała Markowi. Uznała że nie ma o czym.


Był piękny, gorący dzień. Marek miał wolne. Rodzina postanowiła urządzić sobie piknik. Poprzedniego dnia byli w mieście po sprawunki. Poznali okolicznych mieszkańców. Między innymi bardzo miłą parę w ich wieku Boba i Liję. Nawet ich do siebie zaprosili, ale gdy tamci usłyszeli gdzie mieszkają, kulturalnie odmówili tłumacząc się brakiem czasu. 


Marek tego nie zauważy, był człowiekiem mocno stąpającym po ziemi. Ale Melinda widziała dziwny wyraz twarzy pary gdy wspomnieli o pałacu siwego Noe. 


Myślała o tym teraz. O sekundowym przerażeniu które całkowicie zabiło uśmiechy na sympatycznych twarzach Boba i Liji. Co miała jednak powiedzieć mężowi? 


Więc siedzieli w ten piękny, słoneczny, niedzielny poranek i jedli piknik. Nie myśląc o niczym. A przynajmniej ona starała się nie myśleć. 


Jednak....


- Kochanie? Nie wiesz może gdzie jest klucz na strych? - Zapytała niespodziewanie Marka. 


- A nie jest przy innych kluczach od mecenasa? Pamiętasz? Dał ich nam cały plik, chyba do wszystkich pomieszczeń- odpowiedział jej mąż. 


- No przecież! Przepraszam was na chwilę! - Rzekła i zerwała się z koca piknikowego zostawiając zaskoczonego męża i córkę. 


***


Kobieta stała z plikiem kluczy, sprawdzając w zamku jeden po drugim i nic. Nie pamiętała którego już klucza próbuje, ale postanowiła że nie spocznie póki nie otworzy tych drzwi.


I nagle, gdy była w połowie zamek ustąpił.


***


Pomieszczenie wydawało się normalne. Pusta przestrzeń. Jedno okno. Strzecha i parę pajęczyn. Jednak Melindzie coś nie pasowało.


Przybitego okna nie dało się otworzyć. Więc kobieta zeszła na dół by zawołać męża.


Gdy wrócili z Markiem do pomieszczenia, oczywiście w towarzystwie Sofiji. Mężczyzna powiedział tylko:


-  strych, jak strych kochanie. Tylko trzeba wymienić to okno, bo się tu podusimy. Tak tu duszno. 


Nie widział nic niepokojącego. Mała tylko patrzyła zaciekawionymi oczami.


***


Dzień 13


Zegar ponownie wskazywał trzecią nad ranem gdy Sofija znów zaczęła budzić Melindę. 


- Mamusiu, bo ten stary pan nie daje mi zasnąć!


Przerażona kobieta natychmiast wstała z łóżka.


- JAKI PAN?- Zapytała wstrząśnięta aż Marek wstał.


- Co się dzieje? - Zapytał zaskoczony. 


Melinda bez zastanowienia zerwała się do pokoju małej, a mąż za nią.


Marek się pierwszy odezwał biorąc małą w ramiona. 


- Kochanie, tu nie ma żadnego pana. 


- Ale był! - Upierała się Sofija- obudził mnie i kazał wołać mamę. Małżeństwo spojrzało na siebie.


- Kochanie, ale już go nie ma. - Tym razem to otrząśnięta już z szoku Melinda odezwała się do córki. 


- Musisz się wyspać. Jutro znów trzeba iść do szkoły. Przecież lubisz szkołę prawda? - Nadal uspokajała małą. 


- Lubię mamusiu, ale siwy Noe powiedział że jeszcze przyjdzie.


Kobieta zamarła. Nigdy nie mówiła małej jak nazywała dziadka.


- Co ty mówisz kochanie, nikt tu nie przyjdzie. Musisz iść spać, bo wkrótce wstajesz do szkoły-  tłumaczył Sofiji ojciec, zabierając skamieniałą z przerażenia Melindę z pokoju dziewczynki.


***


- Mel, co się stało? - Zapytał na zewnątrz.


- Nie mówiłam jej nigdy jak nazywałam dziadka - odparła z przerażeniem. 


- Mel może gdzieś podsłuchała. Przecież szokiem dla ciebie było gdy usłyszałaś o spadku. Może Ci się wymskło a ona to usłyszała. - Mówił do niej spokojnym tonem. Nazywał ją Mel- zdrobnieniem którego zawsze używał by ją uspokoić. Ale wiedziała że mała nie miała jak usłyszeć pseudonim Siwego Noe, bo już bardzo dawno nie wypowiedziała go na głos. 


***


Dzień 14


Następnego dnia Melinda wstała o dziewiątej do pracy. Marka już nie było. Musiała budzić małą do szkoły jak co rano. 


Wydarzenia poprzedniej nocy nie bardzo pozwoliły jej zasnąć. Wbrew zapewnieniom męża wiedziała swoje. Postanowiła przepytać małą w drodze do szkoły. 


Zjedły wspólne śniadanie. Wzięły, jedna plecak, druga teczkę. I ruszyły do samochodu. Melinda zamknęła wejściowe drzwi za nimi.


W aucie zapieły pasy (Sofija usiadła jak zwykle z tyłu) i kobieta odpalił samochód, czekając aż automatyczna brama (jeden z wprowadzonych przez nich udogodnień) się otworzy. Musiała tak naprawdę przyznać sama przed sobą że boi się zacząć temat ubiegłego wieczoru. 


Gdy wyjechały, i były daleko od zamkniętej już bramy, kobieta postanowiła rozpocząć przepytywanie. Do szkoły nie miały stosunkowo daleko. Jakieś dziesięć minut samochodem. 


- Kochanie. Gdzie usłyszałaś że nazywałam dziadka siwym Noe?


- Nigdzie mamusiu. Taki siwy pan mi powiedział że tak ma na imię, i że mam cię zawołać. - Grzecznie odpowiedziała mała.


- Jaki siwy pan? - Dopytywała kobieta.


- Ten z nocy.


- Ale w twoim pokoju nikogo przecież nie było kochanie. 


- Nie wiem gdzie się podział. Ale bardzo mnie przestraszył mamusiu.


- Wierzę maleńka.


Choć tak naprawdę miała tylko mętlik w głowie.


Nim Melinda się spostrzegł, dojechał do celu. 


***


Kobieta długo myślała o tym w pracy. Po, odebrała małą że świetlicy. Ale spytała tylko jak jej minął dzień i co ciekawego robiła. 


Nie umiała wrócić do tematu, i nie widziała takiego powodu.


Wróciły do domu. Sofija poleciała do swojej sypialni się przebrać. Zmęczona Melinda odłożyła aktówkę. Marek miał wrócić później, umówili się że coś zamówią. Dla Sofiji postanowiła naradzie usmażyć jajecznice.


Przebrała się i wróciła do kuchni. Położyła patelnię na kuchence, i wtedy go ujrzała. Ujrzała swojego dziadka- Siwego Noe. Stał przy schodach i wskazywał ręką w górę. Kobieta nie mogła uwierzyć własnym oczom. Oszołomiona, mogła się tylko przypatrywać.


***


W pewnym momencie zdecydowała się jednak podejść do dziadka. Wtedy on zniknął. 


Melinda stała i zastanawiała się czy to się jej przypadkiem nie przyśniło. Gdy jej córka zeszła na dół.


- Mamusi, co tak śmierdzi?  


To patelka się paliła na włączonej kuchence. Kobieta podbiegła szybko ją ściągnąć.


***


Mała zjadła, umyła się i poszła spać. Zszokowana Melinda nie mogła dojść do siebie. Czekała na męża. 


Odpowiadała pytającej "co się dzieje? " Córce że "nic jej nie jest" i " wszystko w porządku". Ale dziecko nie chciało uwierzyć. Sofija jednak nie dociekała i zachowywała się jak sobie mama życzyła.


Marek wrócił późno. Kobietę nie uspokoił nawet gorący prysznic. Zastał ją roztrzęsioną.


- Co się stało Mel? - Zapytał zatroskany.


- Widziałam go!


- Kogo?


- Siwego Noe!


- Co? Twojego dziadka? Jak to? - Zapytał zszokowany mężczyzna.- Jak to niby możliwe!? 


- Marek! Nie wiem jak. Widziałam go po powrocie do domu! On coś chce! - Tłumaczyła roztrzęsioną.


- Niby co? 


- Nie wiem! Ale czegoś chce - zaczęła niemal krzyczeć. 


Nagle niespodziewanie rozpłakała się z nerwów. Bo to co widziała nie miało sensu, ani racjonalnego wytłumaczenia.


Marek objął żonę. Przytulił i starał się ją uspokoić. Była zmęczona, i wycieńczona psychicznie. Nawet nie wiedziała kiedy zasnęłam w objęciach męża. 


***


Dzień 16


Po ostatnim zdarzeniu kobieta wszystko pamiętała jak przez mgłę. Wszystko wyparła. Pamiętała że obudziła się wczoraj o jakiejś siódmej rano. Była głodna. Marek wstał razem z nią. Mężczyzna zaproponował że zrobi naleśniki. Sofija też wstała, obudzona cudownym zapachem (jak sama przyznała). Dzień upłynął zwyczajnie, do "omamów ze zmęczenia" - jak to sobie tłumaczyła, nie wrócili. 


Kolejna noc upłynęła bez problemów. 


Dziś kobieta wstała ze "świeżym umysłem". 


Dzwoniła właśnie do matki, by jej przypomnieć że jutro (sobota) przyjadą w odwiedziny jak się umawiali.


- A jak u was? Wszystko w porządku? - Spytała matka.


- Mamo, a co miałoby być nie w porządku?- Melinda obiecała sobie że nic jej nie zdradzi. Matka była kategorycznie sprzeciw aby córka przeprowadzał się z rodziną do "tego nawiedzonego chałupczyska" jak mawiała. Kto by pomyślał że matka miała rację. 


Melinda nawet teraz odtwarzała sobie w głowie słowa Marka że "to brednie, i zabobony!" 

A jednak...


- Słyszę w twoim głosie że czegoś mi nie mówisz. - Głos matki wyrwał ją z zamyślenia.
- Zdaje ci się. Widzimy się jutro. Ok?
Po drugiej stronie słuchawki nastąpiła chwila ciszy.
- Dobrze kochanie. - Odpowiedziała jakby z automatu jej matka i się rozłączyła. Melinda się zdziwiła.
***
Noc

- Mamusi, mamusia! - Mała Sofija znów wyrywała ją ze snu.
- Co kochanie? - Zapytała kobieta sennym głosem.
- Hoć! 
- Gdzie kochanie? - Mała zaczęła ciągnąć ją z łóżka. Marek oczywiście twardo spał.
***
Melinda myślała że Sofija chce by została z nią w pokoju, i że to tam ją ciągnie. Ale dziewczynka przyciągał ją do schodów, i chciała iść na górę. Na strych.
- Kochanie. Gdzie ty mnie prowadzisz? - Zapytała córkę.
- Na górę mamo. Do dzidziusia.
- Co?! - Kobieta przystanęła wstrząśnięta, i wzięła Sofije w ramiona.
- Skarbie, co ty mówisz? Zapytała.
Mała przytulił się do niej.
- Siwy Noe mi kazał mamusiu. - Odpowiedziała dziewczynka.
Kobieta spojrzała na drzwi prowadzące na strych. Zrozumiała że nie może uciekać przed prawdą. Że tam coś jest! Ale gdzie? Przecież tam była, i nic nie znalazła!
Wróciła z córką do pokoju. Ułożyła małą do snu.
- Ale pójdziesz na górę mamusiu? - Zapytała zatroskany dziewczynka.
- Pójdę skarbie. - Zapewniła ją , bo właśnie tam się wybierała.
***
Melinda wzięła klucze i ruszyła na strych.
Zdecydowanie otworzyła drzwi. Nie było światła, ale przygotowana kobieta miała latarkę. Postanowiła że przejrzy każdy kąt. Każdy skrawek tego pomieszczenia.
Nie było tu zupełnie nic. Rzeczy zmarłej sprzed piętnastu laty (gdy Melinda była mała) babci i siwego Noe zostały zabrane. Pomieszczenie czekało na zagospodarowanie przez nową rodzinę.
Jednak coś jej cały czas nie dawało spokoju. Przyjrzała się przestrzeni. Postanowiła że sprawdzi ją też od zewnątrz.
Gdy kobieta szła po schodach, trafiła na Marka, musiało go coś obudzić.
- Co robisz o tej porze?- Spytał ją mąż zaskoczony.
- Muszę coś sprawdzić. - Odpowiedziała wymijając go, i wyszła na zewnątrz.
***
Na polu było zwyczajnie. Ciemna noc. Było przecież bardzo późno.
Melinda zaczęła cofać się do bramki wyjściowej, gdzie wychodziło okno ze strychu. Nic podejrzanego nie zauważyła.
Ruszyła więc na tył domu by tam sprawdzić czy nic nie ma.
Było. Na samym szczycie pod dachem, był ślad zamurowanego okna. Kobieta widziała go wyraźnie w blasku księżyca. Który jakby dawał jej znać że jest tam coś niezwykłego.
Uświadomiła sobie coś jeszcze. Strych był powierzchniowo mniejszy niż dwa piętra pod nim. Była to ta rzecz która nie dawało jej spokoju.
Z podwórka za domem nawet nie korzystali. Jedli tam piknik w tę przepiękną niedziele. Tyle. Kobieta chciała tę część jakoś spożytkować w przyszłości. Nawet się niczemu nie przyjrzała. Nie zauważyła wcześniej zamórowanego okno.

***
Do kobiety dołączył Marek.
- Na co patrzysz - Zapytał. I spojrzał tam gdzie ona.
- Widzisz to zamórowanego okno? - Zapytała go Melinda.
- Gdzie?
Mężczyzna przyjrzał się wskazanemu  miejscu. Melinda tym czasem wracała już do domu. Szła na strych.
***
Na strychu ściana przed nią wydawała się solidna. Kobieta podeszła bliżej. Musiała ją sprawdzić. Gdy dotknęła zimnej ściany, wyczuł tylko cegły. Świecąc latarką nie widziała śladów okna. Nie czuła ich też pod dłonią. Marek cały czas za nią podążał, ciekaw o co jej chodzi.
W głowie Melindy narodził się pomysł.
- Idź po kilofa, i rozwal tę ścianę- rzekła do męża?
- Zwariowałaś?!
- Marek! Tam coś jest! Mówię ci! Musimy dowiedzieć się co.
Mężczyzna patrzył na nią skonsternowany nie dowierzając.  
- Dziadek prześladuje Sofiję! - Oświadczyła Melinda w desperacji. - Ukazał się też mi! Czego chcesz więcej by uwierzyć?
Wiedziała co myśli. Jej mąż nie dopuszczał do siebie takich "bredni". Melinda postanowiła że nie spocznie póki Marek jej nie pomoże. Na szczęście nie musiała go specjalnie namawiać.
- Idź, powiedzieć małej co zamierzamy. Ja idę po narzędzia.
***
Pracowali długo. Nie zwracając uwagi na porę, ani na zmęczenie. Sąsiadami też się nie musieli martwić- byli za daleko. Na pewno nie słyszeli co robią.
Mała Sofija grzecznie siedziała w swoim pokoiku. Zapewne nie mogła spać w tym hałasie. Przynajmniej  się nie bała, bo Melinda jej wytłumaczyła że muszą zrobić z tatusiem coś co nie może czekać do rana.
***
Ściany- mimo starego budownictwa, nie były grube. Skończyli jednak dopiero gdy słońce było już wysoko na niebie. Zmęczeni do granic możliwości rozwalali ostatni gruz, by w końcu odkryć co jest zamurowane w ścianach.
To Marak to dotknął, i zdrętwiała. W częściowej dziurze było widać przestrzeń. Promienie porannego słońca oświeciły wydrążoną przez nich szczelinę. Jasne światło ukazało czaszkę przesuszonego szkieletu, którego przed chwilą dotknął mężczyzna.
***
Dzień 17

Policja zjawiła się dość szybko na wezwanie. Przedstawiony przez parę scenariusz był trudny do uwierzenia.
Melinda siedziała w wozie policyjnym. Przy niej siedział Marek. Oboje byli brudni, okryci szlafrokami. I kolcami od policji. Mężczyzna zadzwonił po swoich rodziców którzy mieszkali pół godziny drogi od domu siwego Noe.
Zadzwonił by zajęli się Sofiją gdy on i Melinda będą składać zeznania. Rodzice nie oponowali i jak najszybciej zabrali małą do siebie. Nikt nie chciał by musiała patrzeć co ma nastąpić, albo bała się natłoku obcych ludzi. 
*** 
Jakiś czas później (gdy teściowie z córką już pojechały) Melinda patrzyła jak z jej domu jest wynoszone ciało najprawdopodobniej kobiece. Co mogły sugerować nikłe kępki długich włosów i szczupła postać.
Kobiecie na ten widok robiło się nie dobrze. Mimo strasznego zmęczenia czuła obrzydzenie. Będąc jeszcze na strychu, gdy z Markiem kończyli pracę,ujrzawszy co oświetla słońce krzyknęła. Tak głośno że mała Sofija zaczęła płakać. Nie wiedząc co się dzieje.
Gdy zeszła uspokoić córkę Marek wezwał policję.
Nadal nie mieściło się im w głowie co znaleźli. Marek patrzył na nią zmęczonym oczami.
- Co tu jest grane, do cholery?! - Zapytał sam siebie, rozdrażniony. Melinda nic nie odpowiedziała. Sama była bardzo zainteresowana o co chodzi. Wtedy ujrzała podjeżdżający, srebrny samochód swojej matki.
***
Pani Goset - to było panieńskie nazwisko Melindy. Wyszła z srebrnego Volvo, a jej wzrok od razu spoczął na córce.
- Ja po nią zadzwoniłem. - Powiedział Marek. - W końcu to dom jej ojca.- Tłumaczył się. 
- Policja też zapewne była zainteresowana wiedzą twojej matki. 


Pozwolono parze doprowadzić się do porządku. Choć Melinda miała opór by w ogóle wejść do tego budynku. Nie miała jednak wyjść. Musiała się okąpać i przebrać.
***
Gdy kobieta była już gotowa przyszła do salonu gdzie była policja i jej matka.
- Mówiłam ci żebyś nie przyjmowała tego domu! - Od razu bezceremonialnie wyskoczyła na nią rodzicielska.
- Szkoda tylko że nie powiedziałaś mi dlaczego, bo najwidoczniej wiesz.. - Nie oszczędzała jej Melinda. 
- A ty myślisz że czemu nie chciałam mieć z ojcem nic do czynienia?!
Do pomieszczenia wszedł gotowy Marek. Wszyscy ruszyli na komisariat.
***
Dzień 18

Ubiegłą sobota była trudnym dniem. Zeznawali długo. 
Oczywiście najwięcej do powiedzenia miała matka kobiety.
Obecnie Melinda przebywała z rodziną w jej mieszkaniu. Nie wyobrażał sobie że mogłaby spać w domu Noego.
Postanowili nie wysyłać
Sofiji jutro do szkoły, bo musieli zdecydować (i dowiedzieć się od władz) co dalej z odziedziczoną willą. Przynajmniej wiele się wyjaśniło… 
***
Willa Noego i jego żony Marty (dziadków Melindy)  była ośrodkiem dla ludzi o zaburzonej psychice. 
Małżeństwo przygarnia małą grupę, ośmiu osób o problemach psychicznych.
Noemu i jego żonie pomagali wyspecjalizowani pielęgniarze i pielęgniarki. Do pewnego momentu.
Gdy małżonków przestało być stać na personel, owy ich opuścił zostawiając samych z pacjentami. Noe i Marta musieli sobie radzić. Chcieli pomóc, choć nie zaczęło im brakować pieniędzy.
Przy pacjentach pomagała im córka Gretchen (matka Melindy). Nie była jeszcze zamężna (wydarzenia miały miejsce dwadzieścia pięć lat temu). 
Z czasem większość rodzin pacjentów, się od nich odwróciła. W zwąsku z tym przestała łożyć pieniądze na ośrodek. Było coraz trudniej. Aż pewnego dnia wydarzył się wypadek.
Młoda dziewczyna z schizofrenią popełniła samobójstwo skacząc z dachu ośrodka.
Noe i Marta byli zdesperowani. Nie było ich stać na pochówek. Ponieśliby też konsekwencje za niedopilnowanie pacjenta. Wtedy Noe wpadł na szalony pomysł....
***
Matka Melindy dowiedziawszy się co zrobił jej ojciec, dostała szału. Długo kłóciła się z rodzicami, a gdy nie przyjmowali jej argumentacji do wiadomości (Noe ją nawet wyrzucił i kazał się jej nie wtrącać) trzasnęła za sobą drzwiami, i nie pokazała się więcej rodzicom. 
Matce przez telefon obiecała że nie zdradzi co wie, ale nie chce mieć z nimi już nic wspólnego. Po tragedii Noe i Marta zamknęli ośrodek. Na pytanie ilu mieli pacjentów odpowiedzieli że siedmioro. Nikt tego nie sprawdzał, bo i nie specjalni ktoś się po chorych zgłaszał.
Ale ludzie z miasteczka wiedzieli. Zmarła dziewczyna miała urodę o której nie dało się zapomnieć. Po miasteczku zaczęły krążyć plotki, tylko nikt nie miał dowodów, i wszyscy bali się Noego. 
***
-Nawet sobie nie wyobrażasz jakim człowiekiem był twój dziadek- powiedziała matka do Melindy. - Określić go" tyranem" to pieszczota. A matka była pod całkowitym jego wpływem, nigdy by się mu nie sprzeciwiła. 
Dla Melindy jednak niepojęte było  nie to co zrobił za życia (choć było straszne i nie do przyjęcia) jej dziadek. Ale to jak sprowadził ją z rodziną do miejsca tragedii. I jak straszył ją i małą Sofiję PO ŚMIERCI! Była też pewna że by nie przestał, aż zwłok zostałyby znalezione.
Zachowała to jednak dla siebie. 
***
Rok później

Melinda z Markiem sprzedali wille Noego. Co prawda od pamiętnego poranka nic się już nie działo, ale rodzina nie chciała już tam mieszka. Za pieniądze ze sprzedaży pochwali dwudziestoletnią Karolajn Roge (to były personalia chorej, samobójczyni). I kupili mały domek w spokojnej dzielnicy.
Matka Melindy nie poniosła wysokich konsekwencji za zatajenie wiedzy w sprawie. Bo owa sprawa i tak była przedawniona (jedynie grzywnę), a samobójczyni nikt nie szukał. Badania faktycznie wykazały że Karolajn popełniła samobójstwo.
Stosunki między Melindą a jej matką jeszcze bardziej się ochłodziły. Na szczęście kobieta miała kochającego męża i córeczkę. O siwym Noe nawet nie myślała. Nie chciała. Przestał prześladowywać ją i małą więc uważała sprawę za zamkniętą. Zresztą teraz nie wolno było Melindzie się denerwować. Była bowiem w piątym miesiącu ciąży.
KONIEC



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czas rewanżu (10-12+ Epilog)

Do ocalenia cz. 1

Do ocalenia cz. 2

Niechciani goście cz. 2 - ostatnia