NADZIEJA
M aria, patrząc w księżyc w pełni, dotknęła swojego wielkiego brzucha. - Nie bój się wilczku, tatuś nas obroni. Nie pozwoli zrobić nam krzywdy. - Powiedziała z czułością do dziecka, które nosiła. Termin porodu zbliżał się nieubłaganie. Byli w drodze już trzy tygodnie. Nie mogli się zatrzymać. Kobieta z mężem czuła się bezpieczna. Wiktor był silny i potężny. Zawsze czujny. Dbał o rodzinę. I nawet, teraz gdy nie było go u jej boku, wyczuwała obecność ukochanego. Słyszała jego wycie w oddali... Dwóch mężczyzn podążających przez ciemny las, czuło strach. Nie pocieszała ich ani broń, którą nieśli, ani latarki, którymi oświetlali drogę. - Mówiłem Ci Tobiasz, że to zły pomysł! Ten stwór na pewno jest wielki i niebezpieczny! Ty pazerny człowieku!!! - Krzyczał jeden z nich. Chudy, drobny człowiek podążał za przyjacielem mimo obaw i niepewności. Jak zawsze. Jakby nie miał swojego zdania. - Zamknij się durniu! - Rzekł tęższy, prowadzący. - Przecież mogą nas usłyszeć! Szczuplejszy zaczął głębiej